Zbudzić dziecko
Zostałam zaproszona na narty. A ja nigdy na nartach tak naprawdę nie jeździłam... przekonałam w sobie obawy i postanowiłam spróbować.
Niesamowite uczucie! Chwila zwątpienia po bolesnym pierwszym upadku. Zbieranie motywacji do dalszej drogi mimo ciągle niepewnych nóg... usilne pragnienie pewności siebie... zrozumienie o co właśnie chodzi... i ten moment gdy znikał strach a zostawała sama radość... taka czysta radość z jazdy... z pokonania swoich słabości... z przyrody... z przyjaznych ludzi obok mnie...
Odkrywałam też jak inny jest las pełny narciarzy... jak leśna ścieżka staje się szlakiem ze spontanicznie zoorganizowanym ruchem drogowym...
Potem była niedziela z bólem wszystkich mięśni i dobrym zmęczeniem...
Myślałam długo o tym, co stało się tego pięknego zimowego dnia i ucieszyłam się, że zbudziła się mała Magda... i jeszcze sobie pomyślałam, że coś podobnego dzieje się w moich zmaganiach w przestrzeni ducha... W zdecydowaniu się przekraczać granice w sobie... ufaniu Bogu... W przyjęciu tego, co daje i odwadze sięgania po radość.... wpadania w zachwyt z małych, prostych rzeczy codziennych... i wdzięczności za ludzi, bez których bym miała mało siły...
Jak pięknie!
OdpowiedzUsuńNa narty to już nie wiem czy bym się odważyła. Dawno temu jeździłam, ale nigdy nie tak na poważnie - trochę szkoda. Ale i za sankami tęsknię...