Przejście...



Niesprawiedliwość...
złość...
 smutek...
 niepewność... 
ciemność...
burza...
trzęsienie ziemi... 
śmierć...  
CISZA... 
sen... 
świtanie...
ZBUDZENIE

decyzja..
zmiana...
 krok do przodu...
dzień...
ŻYCIE....


Jest Wielki Piątek... CISZA...
ta z pomiędzy tych wyżej wypisanych słów...
ta moja CISZA, w której szukam sama siebie...
pomału rozpakowuję minione dni... wysypują się lawiny myśli... słów... uczuć...
malują się obrazy przeżytych rzeczywistości, przestrzeni nieoczekiwanych... trudnych...
podszytych strachem...
tworzy się spotkanie... ma kolor... ma smak... i da się go dotknąć inaczej niż jeszcze przed tygodniem...
bo ta CISZA jest bezpieczną przystanią... przytuleniem się...
i trwaniem...

wczoraj była PASCHA
i o niej sobie myślę od rana...
takiego coś dobrego stało się we mnie...
przygotowywałam kolację...
wcześniej podjęłam DECYZJĘ...
była potrzebna, abym wyszła z dręczących mnie niepewności, poczucia oszukania... zwątpienia w człowieka i wartość szczerości...
wydawało mi się, że te wszystkie przeszkody zmarnują mi te najważniejsze dni w roku... że zawładnie we mnie zgorzknienie i nic poza nim już nie zobaczę...
wiedziałam, że tak nie chcę...
Pomogło mi wspomnienie, które w małym ułamku sekundy przebiegło moim sercem...
kolacja, którą w Wielki Czwartek przeżyłam w czasie mojego czasu przygotowania do wiecznych ślubów...
mogłabym ze szczegółami opisywać w czym była wyjątkowa,od wina i chleba zaczynając...
sens tkwił w tym jak była przygotowana...ile w niej było przekonania i chcenia...i miłości... ten smak był we wspomnieniu najbardziej intensywny...
ciepło mi było na duszy...
myślałam o tym, czy jeszcze coś podobnego kiedyś przeżyłam...
owszem!
EXODUS na moim II stopniu oazy.
Była noc. Mieszkaliśmy w starej poniemieckiej plebani w Sudetach po czeskiej stronie...
Słychać było szum potoku... zbudzeni w środku nocy nie wiedzieliśmy co się dzieje...nikt nas nie ostrzegł... doskonale zaplanowane... animatorzy kazali zejść do jadalni... przy blasku świec lśniły nasze zdziwione, zaspane twarze... na stole były niekwaszone placki i kubki z gorzką herbatą... 
Wszystko w zupełnej ciszy...
Jak IZRAELICI... 
wyszliśmy w drogę... 
aż do wschodu słońca...
słuchając Słowa zanurzaliśmy się w TAJEMNICY swoich WYJŚĆ...
i tak wczoraj ja... piekłam mięso... przygotowywałam sałatki... parzyłam herbatę... nakrywałam do stołu...
świadomie wybierając zupełnie inne podejście do rzeczywistości... zdecydowałam się na służbę z głębi serca... na to wszystko co w sobie mam najlepszego... 
rozdać... podzielić... BYĆ dla...
tak zwyczajnie... nie zastanawiając się długo... 
KOCHAĆ...
iść za GŁOSEM... 
Zaplanował przecież to najlepsze!
Wierzę...








Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Ogień Ducha

"Nie bój się mała trzódko..."

Bóg okulista