... bo czasem się nie śpi...

Ile to razy ziemia wiruje mi pod nogami... ile razy chwieje się...a ile zatrzymuje w miejscu... rozsypuję się... jak bym nie z gliny była ulepiona, ale zaledwie z piasku... Nie chcę takich stanów rzeczy jakie przychodzą... stają się a ja nie wiem dlaczego i jak... nie pytają... są a ja robię wielkie oczy... a ja się złoszczę... a je nie przyjmuję, że oto nie dzieje się dobrze... że głowę straciłam w tych zawirowaniach i zachwianiach... nie nauczyłam się... straciłam czujność... a moja dziecinna naiwność znowu wywiodła mnie na okraje... na granice... na cienki lód... nie mogę spać i chyba boję się poranka... tak jak się boję pająków i swego własnego cienia... Sama sobie zabieram tą prawdę o sobie, która wyzwala... gdy jej nagle nie ma, bo zamykam oczy... nastaje ciemność... jest to dziwne NIC... i pytanie co będzie dalej... jest strasznie wiele powodów, aby zacząć szukać winnego, osądzić i zacząć zasłużenie drania nienawidzić... ale w całej tej papranini...